ďťż
ĹpiÄ
ca KrĂłlewna.
Poniżej wklejam fragment książki "Czas przeprowadzki" Krzysztofa Niewrzędy. Autor - który, żeby było ciekawiej, ma zapatrywania silnie lewicowe - od kilkunastu lat mieszka w Niemczech.
Heja ho http://www.merlin.com.pl/frontend/towar/441711 (Tekst pociąłem w kilku miejscach bez zaznaczania skrótów, by nie rozpraszały) Można się domyślić, że pisząc o "kampaniach", Thomas Sowell miał na myśli jałową działalność wszelkich urzędów i instytucji. Bo tak naprawdę służą one przecież wyłącznie utrzymywaniu etatów dla całej rzeszy biuralistów wyspecjalizowanych w szykanowaniu "bezrobotnych". I to za całkiem niezłe pieniądze. Sam tylko były dyrektor niemieckiego Arbeitsamtu, który został usunięty ze stanowiska, otrzymał 427 000 euro odprawy i dożywotnią emeryturę w wysokości 8000 euro miesięcznie. Ale w Niemczech jeszcze większe sumy wydaje się na przykład na utrzymywanie pseudomiejsc pracy, których istnienie pozwala manipulować statystykami. Trzeba więc opłacać całą rzeszę ludzi przygotowujących zaplecze do utrzymywania tych wszystkich pseudomiejsc pracy. Trzeba płacić za wynajmowanie lokali, w których kilkaset tysięcy osób udaje, że pracuje. Trzeba zapłacić za energię elektryczną, której powinno się jak najwięcej zużyć, aby udawanie było wiarygodne. Wszyscy mogą więc udawać, że pracują. Przy okazji mogą nauczyć się również pisać podania i życiorysy. Mogą także opanować sztukę szybkiego rozwiązywania krzyżówek, co pomaga jakoby w podejmowaniu decyzji. Są też i inne cele. Na przykład "zdolność do pracy w zespole". Można ją ponoć osiągnąć dzięki rzucaniu piłki do kolegów i koleżanek, co ułatwia podobno również integrację. Integracja prowadzi jednakże czasami do całkowicie nieoczekiwanych efektów. I nie chodzi nawet o to, iż najczęściej przejawia się jedynie we wspólnym paleniu papierosów i gadnaiu godzinami na korytarzach, a nie we wspólnej pracy. Mimo iż jest to praca udawana. A może właśnie dlatego, że jest udawana? Tak czy inaczej, w pewnej berlińskiej "firmie", która zabezpiecza ponad tysiąc pseudomiejsc pracy, zdarzyła się nawet kopulacja na klatce schodowej. Dwoje "robotnych" tak się bowiem zintegrowało, że zawładnęła nimi namiętność, której nie potrafili poskromić. Ulegli jej więc podczas obiadowej przerwy. Ta berlińska "firma" zasłynęła z wielu dosyć dziwnych sytuacji, w których główne role odegrali przymuszeni do udawania pracowników "bezrobotni". Czasem nawet ktoś zażył czegoś za dużo. Dochodziło więc do różnych wybryków. Miało zatem miejsce rzucanie krzesłami i rozbicie monitora butelką, a także kilkakrotne operowanie nożem, w czym prym wiedli współpracownicy tureckiegio pochodzenia. Przez podwoje wspomnianej berlińskiej "firmy", przez lata, przewinęło się ponad dziesięć tysięcy osób. Wśród nich znalazło się zatem kilku czy kilkunastu bohaterów najdziwniejszych opowieści. Wszyscy jednak (którzy przeżyli) po upływie sześciu miesięcy ponownie stali się anonimowymi "bezrobotnymi", oskarżanymi o próżniactwo. No bo kim jest się dzisiaj bez pracy? Wytykanym palcami "bezrobotnym". Nikim więcej. |