ďťż
ĹpiÄ
ca KrĂłlewna.
HANGÖVER - Under The Shitfluence (Stuka Sound 2006)
* * * * G.G. Allin, tak jak sam sobie to wymarzył, zapisał się w historii muzyki rockowej jako rock’n’rollowy terrorysta. Wszyscy słyszeli o jego wybrykach i koncertach, które rzadko kiedy trwały dłużej niż piętnaście minut, bo przerywał je albo właściciel sali (który prawdopodobnie do końca życia zadawał sobie pytanie, co go skłoniło do udostępnienia swojego lokalu na taka imprezę), albo rozwścieczona publiczność (która nie była w stanie zrozumieć, iż rzucanie w nią gównem i spermą stanowi pewien rodzaj ekspresji artystycznej). Cała ta szokująca otoczka pełna bulwersujących skandali, dzikich aktów i obscenicznych zachowań, przysłaniała przeważnie sama muzykę.... a ta była zaskakująco dobra. Po prostu stary, amerykański garażowy pankrok, bazujący na melodyjnym rock’n’rollu i zagrany brudno i brzydko jak sam skurwysyn. Na szczęście znaleźli się tacy, którzy pamiętali, ze G.G. oprócz miotania gównem ze sceny, potrafił też komponować kopiące prosto w jajca, punk rockowe szlagiery... Co więcej! Nie dość, że o tym pamiętali, to jeszcze postanowili przypomnieć o tym innym. Te zuchy to polsko – szwedzkie trio o nazwie Hangöver, a powodem, dla którego jesteśmy im winni wielką wdzięczność jest epka „Under the Shiffluence”, na której znalazło się sześć utworów autorstwa mistrza. Mam nadzieję, że wybaczycie mi jeśli nie dokonam analizy literackiej kawałków noszących WIELE mówiące tytuły typu: „I Kill Everything I Fuck”, czy „Suck My Ass It Smells” i skupie się na samej muzyce... a ta jest przepyszna! Pięć spośród sześciu umieszczonych tu numerów to punk’n’rollowe petardy, takie, jak tygryski lubia najbardziej, natomiast numer „Son of Evil”, to country wybrzdąkane na gitarze akustycznej. Co różni te wersje od oryginałów? Z pewnością subtelny duch „skandynawskiej szkoły rock’n’rolla” unoszący się nad tymi nagraniami. Nie wiem czy wynika to z faktu, że gitarzysta jest Szwedem, czy stąd, że materiał był nagrywany w Szwecji, a może po prostu z upodobań muzyków. Nie wiem... ale absolutnie nie mam zamiaru w to wnikać, bo wystarczy mi, że mogę się przekonać jakby brzmiały hity tego pieprzniętego skurczybyka, zagrane w stylu charakterystycznym dla, powiedzmy, Turbonegro. Paluchy lizać. Jednak zasadnicza różnica pomiędzy wersjami Hangöver, a oryginałami polega na brzmieniu, które tutaj jest ciężkie i soczyste. Czy musze dodawać, że dzięki temu te kawałki zyskują kolejne punkty, za które powinniśmy je kochać z całego serduszka? Porównując te utwory z partyzancko nagrywanymi numerami Allina, dochodzimy do wniosku, że gdyby tylko udało mu się nagrywać swoje piosenki (nie wiem czy słowo „piosenki” jest w tym wypadku na miejscu, ale niech będzie) w lepszych warunkach, i mniej „nonszalancko”, to miałby naprawdę szansę zostać niekwestionowanym królem punk rocka, nie tylko w kategorii „emploi” sceniczne, ale także w kategorii muzyka. Chwała Hangöverom, że nam to uświadomili! Zdrówka życzę |