ďťż
ĹpiÄ
ca KrĂłlewna.
Shellac to niszowa, lecz otoczona kultem grupa z USA, założona przez gitarzystę Steve’a Albiniego, będącego z jednej strony współtwórcą takich legend jak Rapeman I Big Black, z drugiej zaś jednym z bardziej znanych producentów muzyki alternatywnej w Stanach, odpowiedzialnym za brzmienie płyt takich wykonawców jak Nirvana, Pixies, Bush czy NIN. „Excellent Italian Greyhound” to czwarta regularna płyta zespołu, która oczywiście zadnej rewolucji nie przynosi. Kto by tam jej zresztą oczekiwał. Mocna, czasem kwadratowa a czasem jednostajnie połamana perkusja, na ogół prosty bas i hałaśliwa gitara tworzą razem noise’owa całość, zarazem nie odchodząc daleko od klasycznej, punkowej motoryki. Nad wszystkim zaś unosi się jeszcze krzykliwy, czasem zachrypnięty, czasem, przez chwilę melodyjny, głos Albiniego. Płytę otwiera promujący ją gdzieniegdzie ponad 8-minutowy kawałek „The end of radio”, całkiem przebojowy i miły dla wyrobionego ucha. Przywodzący na myśl ostatnie dokonania Nomeansno. Trochę wolniejszy od reszty płyty. Skojarzenia z zespołem braci Wright pojawiają się podczas słuchania tej płyty dość często. Podobnie jak pewna, specyficzna przebojowość, która wraca choćby w „Be prepared” czy w najładniejszym, dość spokojnym „The Elephant”. Kawałki ogólnie sa dość podobne do siebie, oprócz wymienionych wyróżnia się jeszcze dzięwięciominutowe „Geniune lulabelle”, czesciowo śpiewane a-capella, dla mnie niestety trochę męczące. Na szczęście skontrowane dwoma krótkimi kawałkami, „Kittypants” i „Boycott”, z których w pierwszym pojawia się patent dość dla Albiniego charakterystyczny – numer zdaje się wolno rozkręcać, budowany jest tak, jak z reguły buduje się dłuższe kompozycje, by nagle zaskakująco się urwać, zostawiając słuchacza z poczuciem niedosytu. Drugi też nie jest tak oczywisty, jak się zdaje na początku. Krótkie, połamane zwrotki nagle zastępuje prosty basowy motyw, obudowany nostalgicznymi, nastrojowymi gitarami (cały czas jednak jest to noise). A gdy już myślimy, ze tak zostanie, dość gwałtownie wkracza trzecia zwrotka. „Paco”, przedostatni kawałek, jest znów trochę dłuższy, przetacza się po słuchaczu jak walec, a koronkowe partie basu i gitary są jak opaska na oczach skazańca, który jednak nie może nie uświadamiać sobie swojego losu. Lecz gdy już wydaje się, ze słuchacz za chwilę zostanie zmiażdżony przez walec, nastrój zmienia interwencja czystych gitar, później zaś znów robi się na swój sposób klimatycznie, zaś ostatnie 30 sekund jest jak ostatnia chwila życia, w której przypominamy sobie wszystko, co przeżyl;iśmy do tej pory. Na koniec płyty dostajemy jeszcze krótki czad, „Spoke”, któremu brakuje jednak uroku choćby „Copper song”. Albini drze się rozpaczliwie, perkusja gra równo i mocno, reszta instrumentów zaś niespecjalnie się przemęcza. To chyba najbardziej, obok „Be prepared”, punkowy fragment tej płyty. Płyty bardzo udanej, na którą warto było czekać. Na następną pewnie też sobie poczekamy. Shellac, Excellent Italian Greyhound, Touch&Go 2007, ***** |